Created with WebWave CMS
Radio Plus
&
Katolicka Rozgłośnia Archidiecezji Gdańskiej
Danek Ciupiński
Wokół było dużo młodych ludzi, wszyscy byli pełni entuzjazmu. Praca wydawała się fajną zabawą, ale z poważnym przesłaniem ideowym. Jedyną rzeczą, z którą miałem problem był mój głos, bo nie jest on zbyt radiowy, więc pewnie dlatego po jakimś czasie zacząłem szukać jakiegoś swojego spełnienia programowego. I właśnie podczas takich rozmów z Jackami, dała o sobie znać ta moja przeszłość związana z pomaganiem ludziom w ich trudnych sytuacjach życiowych, jak np. narkomanom dotkniętym poważną chorobą społeczną. Wtedy powstał pomysł stworzenia w radiu takiej komórki, która byłaby wyczulona na możliwość pomagania komuś, wykorzystując radio dla potrzebujących pomocy. To było wiosną 1993 roku, po kilku miesiącach pracy w serwisie informacyjnym. Najpierw rozmawiałem z Jackiem Rusieckim, potem też z Jackiem Tarnowskim. Była też w tym wszystkim taka inspiracja płynąca z tego co działo się dookoła. Bo ludzie szukali też w radiu realizacji swoich życiowych pomysłów. Każdy miał tę swoją pasję, którą chciał przełożyć na radio. Akurat u mnie tak się to ułożyło, że mając doświadczenia z różnymi środowiskami i trochę doświadczenia w pomaganiu innym ludziom, wiedziałem jakby można to zrobić i poszedłem z takim pomysłem…
Jacek Rusiecki
Jak w każdej nowej rzeczywistości pojawiały się różne pomysły i mieliśmy to szczęście, że nie było żadnych ograniczeń, nikt nam niczego nie koncesjonował, mogliśmy po prostu sami wymyślić i sami realizować. Gdy przyszedł Danek to powiedziałem tylko: fajna rzecz, spróbujcie. Zaczęło się od zbiórki pieniędzy na operację przeszczepu wątroby dla Ewy, dziewczynki z Gdyni. I to się udało. To była pierwsza akcja, którą Danek przygotował i na tej bazie zbudowane zostało Radio Plus Pomoc. To było niesamowite, bo jeszcze przed Jurkiem Owsiakiem zrobiliśmy rzecz, która okazała się niezwykle pomocna i skuteczna.
Danek Ciupiński
Wtedy w Polsce ludzie mieli ogromny entuzjazm, do różnych rzeczy, to szło w różnych kierunkach, również społecznych. Z jednej strony funkcjonowała jeszcze wciąż ta świadomość PRL-owska, że jesteśmy taką wspólnotą, silniejsze były więzi międzyludzkie, kwitło życie towarzyskie, z drugiej jednak strony nastąpił już przełom i zaczęły się zaznaczać dosyć mocne różnice w zasobności kieszeni. Jedni biednieli, drudzy się bogacili. A ja widziałem wciąż ten potencjał, że można właśnie tym biedniejącym, czy znajdującym się w trudnej sytuacji, pomóc w taki naturalny, ludzki sposób. Cała idea Radia Plus Pomoc opierała się głównie na tym, żeby skontaktować ze sobą ludzi, którzy mogą pomóc, z tymi, którzy tej pomocy potrzebują. Chodziło o to, by stworzyć taką skrzynkę kontaktową, w której ta pomoc była jak najbardziej naturalna, np. dzieci jadą na jakiś obóz i potrzebują kiełbasy, ziemniaków, czy czegoś tam, a ktoś ma tego za dużo, no to się zdzwonili i już. Myśmy dawali hasło: Radio Plus Pomoc - dzieciaki z domu dziecka jadą na obóz i czy ktoś może przekazać im trochę jedzenia. I zaraz ktoś się zgłaszał. To było bardzo spontaniczne, dopiero potem zbiurokratyzowały się te formalności, również w sprawach charytatywnych i pomocowych. Ale wtedy to było jeszcze takie bardzo nieprecyzyjne, otwarte, więc to była naprawdę taka naturalna pomoc.
Krzysztof Niedałtowski
Wraz z Dankiem pojawiła się duża energia młodych ludzi, bo Danek nie był aż taki młody na jakiego wyglądał, ale z ogromnym entuzjazmem, siłą, charyzmą i energią. Danek skupił wokół siebie dosyć sporą załogę tych młodych ludzi, oddanych mu bez reszty, którzy dzień i noc chodzili na różne akcje. Dla mnie to była też taka katolickość tego naszego radia, że właśnie ta pomoc była tak efektywna, np. podczas akcji „odbudujmy ich dom”, po tym jak po wybuchu gazu zawalił się wieżowiec przy al. Wojska Polskiego. Tak akcja zaowocowała ogromną spontaniczną życzliwością, przekładającą się też materialnie na konkretną pomoc. Danek był też pomysłodawcą i jednym z organizatorów spotkań i imprez charytatywnych z mieszkańcami Trójmiasta. To też było pewną nowością, której wcześniej nie stosowano. Później takie akcje plenerowe robiła też RMF. Ale te spotkania w Trójmieście, bale charytatywne, czy też akcje związane z Akademią Przygoda, rzeczywiście gromadziły tłumy ludzi, czy to na Monciaku w Sopocie, czy to gdzieś w Gdańsku.
Danek Ciupiński
Wiem, że abp Tadeusz Gocłowski też miał duże oczekiwania wobec radia i Jacek też szukał takiej formuły, która by wypełniła te potrzeby. Dwa razy byliśmy razem z Jackami w kurii i ksiądz arcybiskup pytał nas o akcje Radia Plus Pomoc. Bardzo się tym interesował i uważał to za jeden z mocniejszych punktów radia. Pamiętam też spotkanie opłatkowe. To był nasz pierwszy albo drugi opłatek radiowy. Przyszedł ksiądz arcybiskup, cały zespół stał w newsroomie, dzieliliśmy się opłatkiem, atmosfera była bardzo świąteczna, ale w pewnym momencie wszyscy już podzielili się tym opłatkiem i dalej tak stali i nie za bardzo było o czym rozmawiać. A tak się składa, że znam tekst całej szopki bożonarodzeniowej, króla Heroda, kolędników, diabła, anioła i pozostałych postaci. I wtedy myślę sobie, kurczę, trzeba coś zrobić i zacząłem głośno mówić - „Gloria ! Gloria ! Oto jestem posłaniec anielski z Betlejem, gdzie się narodził Syn Boski”, a potem zacząłem całą tę szopkę odtwarzać. Byłem ubrany w biały sweter marynarski i czarną kurtkę, więc jak byłem diabłem to tę kurtkę tak agresywnie na siebie narzucałem. Wszystkich zamurowało, pewnie pomyśleli, że zwariowałem, ale po chwili załapali. Ksiądz arcybiskup też najpierw popatrzył, widziałem w jego oczach zdziwienie i gdy skończyłem to podszedł do mnie i mówi – Skąd ty się tu synu taki wziąłeś? Ja mówię - no, ja z Ameryki. A on: Acha…, to w Ameryce takich mają. I potem nas pobłogosławił.
Ale najważniejsza była ta forma naszej pomocy, nie żebraniny, tylko łączenia. Bo to było coś za coś. Ci, którzy dawali, mieli satysfakcję zetknięcia się z tymi, którzy potrzebują akurat ich pomocy. Ważna była wymiana dóbr i usług, ale też zaistnienie w radiu, bo było to też nobilitujące. No i słuchacze byli bardzo ciekawi, co się stało, czy ktoś im pomógł, czy nie pomógł. Pierwszą naszą dużą akcją była zbiórka pieniędzy dla dziewczyny z Gdyni, która miała mieć przeszczep wątroby. Dowiedzieliśmy się o tej akcji i włączyliśmy się w nią. Wcześniejsze komunikaty były dość proste, np. że ktoś gdzieś potrzebuje lodówki. Ale ta akcja była już poważniejsza, bo było zagrożone życie tej dziewczyny i wtedy urodził się pomysł, aby spróbować ją uratować.
Pracując z narkomanami wiedziałem, że ludzie chętnie spełniają się i uczestniczą w takich aktywnościach gdzieś w lesie, na drzewach, we wspinaczkach, na wodzie. Dlatego zaproponowałem, żebyśmy zorganizowali taką Akcję Przygoda i zrobili promocję tej imprezy wspólnie z miastem Gdynia. Radio PLUS miało być autorem tego pomysłu i miało zaprosić ludzi na festyn. To była wczesna wiosna, marzec albo kwiecień 1993 roku i to była pierwsza taka impreza, jakich dzisiaj jest mnóstwo. Ale wtedy była to jeszcze zupełna nowość. Bardzo dużo ludzi się przyłączyło z różnych środowisk, byli strażacy, taternicy, ratownicy morscy, komandosi. Odbywało się to w Gdyni na Kolibkach i przyszło bardzo dużo ludzi z całego Trójmiasta. W zamian za pieniądze wrzucone do puszek, dawaliśmy takie karneciki, które pozwalały wziąć udział w różnych atrakcjach. Nie pamiętam już sumy jaką zebraliśmy, ale była imponująca. I była też ogromna zabawa dla ludzi, którzy tam przyszli i potem zostało to uznane za sukces Radia Plus.
Robiliśmy też takie żartobliwe historie. W prima aprilis zachęcaliśmy ludzi do pojawienia się w jakimś miejscu, np. ogłaszaliśmy, że przy Motławie jest zacumowana łódź podwodna i można ją zwiedzać schodząc pod wodę, albo też zapraszaliśmy ludzi do wydobywania złota z potoku kolibkowskiego. Robiliśmy takie prowokacje, a przy okazji promowaliśmy Radio Plus Pomoc. W którymś momencie przyłączyła się do nas Monika Banachowska, która miała wiele kontaktów i sama od jakiegoś czasu organizowała pomoc w okresie świątecznym, trochę podobną do dzisiejszej Świątecznej Paczki. Przyszła do nas najpierw jako wolontariusz, a potem została już zaangażowana na stałe. Była też Monika Jarząbek. Pełniliśmy funkcję skrzynki kontaktowej, często też braliśmy udział w koncertach, które organizowało Radio Plus, a my w czasie tych koncertów robiliśmy różne elementy, które je wzbogacały.
Pamiętam też naszą wizytę u Ojca Świętego w Rzymie. Staliśmy w takim półkole, a Ojciec Święty podobnie jak Arcybiskup Tadeusz Gocłowski, miał niesamowitą umiejętność skupienia uwagi na każdej osobie, z którą rozmawiał. No i kiedy Jan Paweł II podszedł do mnie, to zapytał czym zajmuję się w radiu. Powiedziałem, że prowadzę dział Radia Plus Pomoc i że staramy się pomagać tym którzy pomocy potrzebują poprzez tych, którzy mogą tej pomocy udzielić. Wtedy Ojciec Święty się rozpromienił i powiedział: Taka robota jaką Pan robi, to jest to, czego można oczekiwać od takiego radia. A potem mnie jeszcze tak przytulił. Bardzo mnie to podniosło na duchu i było to naprawdę wielkie przeżycie.
Krzysztof Niedałtowski
To miało ogromne znaczenie dla ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy zdarzyły się trudne sprawy, jak np. pożar w hali stoczni i katastrofa autobusu w Kokoszkach. Sam również byłem zaangażowany w te sprawy, bo gdy słyszałem taką wiadomość, to wsiadałem w auto i jechałem. Byłem w Kokoszkach tuż po wypadku, jeszcze księdza biskupa tam przywiozłem, żebyśmy razem zmówili różaniec. To miało też ogromne znaczenie dla ludzi, którzy nie wiedzieli jak sobie poradzić z taką tragedią, bo to były przecież dziesiątki śmiertelnych ofiar.
Tomasz Arabski
W Kokoszkach nie byłem. Relacjonowałem wybuch gazu w wieżowcu przy alei Wojska Polskiego. Współpracowałem już wtedy z Radiem Wolna Europa, byłem ich korespondentem w Gdańsku. Rzeczywiście miałem wtedy poczucie, że informujemy, ale też jesteśmy z ludźmi, którzy stracili bliskich lub byli poszkodowani w tej katastrofie. To są sytuacje, na które nigdy do końca nie jest się przygotowanym. To był pierwszy raz, niestety nie ostatni, kiedy oglądałem nieżyjących ludzi, szczątki ofiar, psy poszukujące na gruzach ciał lub fragmentów ciał ludzi, którzy tam zginęli. Wydaje mi się, że radio zdało wtedy egzamin, jako medium, które jest informacyjne, ale też towarzyszące. Że nie było jak tabloidy, które moim zdaniem robią wielką krzywdę relacjom społecznym. Nam udawało się nawet przy takiej tragedii uniknąć tabloidyzacji przekazu.
Adam Hlebowicz
Pamiętam, że gdy działo się coś tragicznego, to wydawcą był zawsze Krzysiek Szumiłło. I mówił potem: czy to zawsze musi wypaść na mnie? Pamiętam też materiał Wojtka Jankowskiego po wybuchu wieżowca przy ulicy Wita Stwosza w Gdańsku. To była absolutnie wstrząsająca relacja reportera, który był w tym budynku, relacjonował jak on się chwiał; a był to poranek wielkanocny. Ludzie byli stopniowo ewakuowani, budynek był uszkodzony i w każdej chwili mógł runąć…
Danek Ciupiński
Po wybuchu wieżowca reakcja ludzi też była natychmiastowa. Mieliśmy w Radiu Plus Pomoc dla mieszkańców wieżowca masę odzieży i sprzętu domowego użytku. Niektórzy oferowali też możliwość noclegu i zamieszkania. Nasza skrzynka kontaktowa bardzo się wówczas przydała.
Adam Hlebowicz
Byłem też w radiu, gdy wybuchł pożar w Hali Stoczni. Pamiętam jak zastanawialiśmy się, kto z naszych ludzi jest w środku, kto został poparzony… Pamiętam nasze przerażenie, gdy przyszły informacje, że ludzie tam zginęli. W hali był Marek Niziołek, dziewczyny z reklamy, Agnieszka Starak, ktoś jeszcze, te dziewczyny były mocno poparzone… To było makabryczne, zbieranie tych informacji, dowiadywanie się o poszkodowanych, co, gdzie, dlaczego, i to był chyba też taki moment, po którym nastąpiło pęknięcie wewnątrz zespołu. Koncert organizowała Agencja FM i różne rzeczy się potem ujawniły.
Tomasz Arabski
To drugie doświadczenie było równie trudne jeśli nie trudniejsze. Pożar w hali stoczni był potworną tragedią, która dotknęła bardzo wielu młodych ludzi, był tragedią, która dotknęła całe Trójmiasto. I to był koncert, który w pewnym sensie był współorganizowany przez nasze radio. Trudno było to relacjonować. W katastrofie wieżowca zginęli ludzie, o których mało wiedziałeś, bo nie byli to twoi bliscy. Natomiast w przypadku pożaru hali stoczni, to część osób, które zostały tam poszkodowane, poparzone i ranne, to byli nasi przyjaciele, znajomi, nasze koleżanki z pracy.
Danek Ciupiński
Po pożarze w Hali Stoczni był bardzo duży odzew. Woziliśmy do Centrum Poparzeń w Siemianowicach na Śląsku dary, które spływały od ludzi. Były to produkty żywnościowe, materiały opatrunkowe dla szpitala. Bardzo dużo tego spływało.
Krzysztof Niedałtowski
Koncert organizowała Agencja FM, która była osobną agencją, ale ściśle związaną i współpracującą z Radiem Plus. Ten pożar był dla nas najbardziej trudnym doświadczeniem, ale też w jakiś sposób integrującym. Pamiętam, że gdy pojawiły się bardzo brutalne ataki ze strony niektórych mediów, agresywne, dotyczące organizatorów tego koncertu, to jednego z autorów tych ataków zaprosiłem do naszego studia. To jest takie moje negatywne doświadczenie, ale mogę się nim podzielić.
Spróbowałem z nim zrobić to, co robi się w takich momentach, kiedy chce się komuś dołożyć. Wyciągnąłem ileś tam rzeczy z jego życiorysu, który nie był zbyt szlachetny i nie dokuczałem mu wprost, mówiąc że są to jego grzechy, czy słabości, tylko hipotetycznie pytałem, co by Pan zrobił, gdyby się dowiedział, że Pana przyjaciel ma na sumieniu to i tamto. On wiedział, że to jest rozmowa o nim, bardzo się bronił, był agresywny na antenie, ale w sumie to jakby wdeptałem go niemal w ziemię. Jednak kiedy potem poszedłem ochłonąć po programie i spojrzałem w lustro, to powiedziałem sobie, że nigdy więcej czegoś takiego już nie zrobię. Bo nie na tym polega rola księdza, ani też naszego radia. I nie powinniśmy wdawać się w takie działania, które owszem, może są w słusznej sprawie, ale posługują się metodami agresywnymi. To było moje pierwsze i ostatnie takie doświadczenie.
Tomasz Arabski
Wtedy też po raz pierwszy zetknąłem się z tym co dzisiaj jest nazywane hejtem. Nie bezpośrednio po pożarze, ale chwilę później. Zdarzały się sytuacje, że jako reporter radia mając mikrofon, służbową kurtkę, logotyp, z którego byliśmy dumni, stykałem się negatywnymi reakcjami ludzi na mieście. Nie potrafiłem sobie tego do końca wytłumaczyć. To znaczy rozumiałem, że obwiniają radio o tę katastrofę, ale…., to był bardzo trudny moment dla radia.
Jacek Tarnowski
Pożar był dla nas wyjątkowo trudnym momentem, który miał wiele negatywnych konsekwencji. To była wielka, niezawiniona przez nikogo z organizatorów, gigantyczna tragedia, która dotknęła przede wszystkim tych poszkodowanych, którzy przyszli na koncert Golden Live i nowatorską transmisję via satelita wydarzenia „MTV European Music Awards” z Berlina, które było emitowane na wielkim ekranie w hali. Wydarzenie było dobrze przemyślane i lepiej zabezpieczone od wielu innych imprez organizowanych na tym obiekcie, a korzystali z niego Bałtycka Agencja Artystyczna, TVP Gdańsk, samo miasto Gdańsk i inni. Obiekt był dopuszczony i miał wszystkie pozwolenia. Profesor Wolanin z Wyższej Szkoły Pożarnictwa z zespołem, pod dokonaniu wielu analiz wykazał, że było to podpalenie. Sprawców nigdy nie ujęto. Agencja zorganizowała ten koncert, który niestety skończył się tragicznie. To miało potem dramatyczne reperkusje, zarówno jeśli chodzi o Agencję, jak również o radio. Reklamodawcy zaczęli się odwracać, ludzie nie wytrzymywali presji, nieprzyjazne nam media chętnie to komentowały.
Tomasz Arabski
To był nasz koncert. Nawet jeśli był organizowany przez Agencję FM, to była ona jednak związana z Radiem i nie ma co tego sztucznie rozdzielać. To było bardzo bolesne. Źle się też stało, że umorzony został wątek, który był badany w materiałach prokuratorskich i dotyczył niewytłumaczalnej szybkości rozprzestrzeniania się tego pożaru i konkluzji, że to musiało być podpalenie łatwopalnych materiałów, które zostały gdzieś tam rozlane. Więc jest ktoś, kto to uczynił. I to jest potworne.
Jacek Tarnowski
Koncert był bardzo kojarzony z rozgłośnią radiową, gdyż jak każda inna impreza był jej promocją. Nikt nie wchodził w szczegóły czy to radio, czy to agencja. Agencja stanowiła bufor dla Radia, można powiedzieć ochroniła Archidiecezję Gdańską przed różnymi konsekwencjami. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby to organizował dział reklamy radia. Wtedy też zrozumiano sens posiadania takiej instytucji, poza tym podstawowym, polegającej na organizacji części komercyjnej radia. Radio działało jako integralny element struktury gdańskiego kościoła, nie było spółką. Agencja była sprawną firmą, która zajmowała się promocją radia i akwizycją reklam. Od grudnia 1994 roku zaczął się bardzo trudny dla nas okres.
Adam Hlebowicz
Lokalna Gazeta Wyborcza opisała nas wtedy dość dokładnie i w swoim stylu. Opisane zostały udziały w Agencji FM i to, jakie osoby je posiadają. To było tak czarno na białym wybite, że gdy czytaliśmy ten tekst, to czuliśmy, że powstaje jakiś kwas między nami. Nie można powiedzieć, że wszystko się zawaliło, ale dla niektórych, np. Wojtka Jankowskiego, była to granica nie do przekroczenia. Dla mnie nie było zaskoczeniem to, że Jacek Rusiecki i Jacek Tarnowski mają udziały w Agencji FM i na tym zarabiają, tylko, że Kościół zaakceptował taki układ. Ksiądz Zbigniew Bryk był jednym równorzędnych partnerów w tym biznesie. Ksiądz Bryk był pierwszym księdzem związanym z radiem, jeszcze przed Krzysztofem Niedałtowskim. Potem wydawało się, że arcybiskup Gocłowski wykonał mądry ruch i odsunął księdza Bryka od spraw radia. Krzysiek Niedałtowski był dla nas taką instancją duchową w Radiu, potem pojawił się też ksiądz Krzysiek Paczos, który prowadził audycję z żoną Jarka Zalesińskiego. Ja zaprosiłem do tego grona księdza Jasia Jankowskiego. To były osoby, które wnosiły nieco fermentu religijnego do radia, prowadzili rekolekcje, dni skupienia. Podobało mi się to i uważałem, że to jest dobry kierunek. A potem przyszło rozczarowanie, że ze strony Kościoła są też robione tutaj jakieś interesy i że nie są one transparentne.
Jacek Tarnowski
To był dla nas wszystkich, ale również dla mojej całej mojej rodziny szalenie ciężki czas. Tomek był oskarżony i procesowanie się zabrało mu praktycznie ponad 22 z najlepszych lat życia. Tomek jest szalenie ambitną osobą i do końca był zaangażowany we wszystko co robi. Do końca walczył o swoje dobre imię, ale to też miało swoją cenę. Tomek został raz uniewinniony, usłyszał w uzasadnieniu, że dzięki dobrej organizacji i poświęceniu uniknięto większych strat, potem w drugiej instancji skazany. Cały ten proces, czas jego trwania to kuriozum i dobry materiał na książkę o funkcjonowaniu sądów, prokuratury w Trójmieście i o tym dlaczego tak się działo.
Jarek Klik i Tomek oraz ich najbliższe rodziny, to osoby, które poniosły największe konsekwencje tego co się stało - nie radio, nie arcybiskup, nie pracownicy radia, tylko oni. Bo oni odczuli to w sposób fizyczny, finansowy, rodzinny, to była później też kwestia trudności z realnym podejmowaniem przez nich pracy, po rozstaniu się z radiem. Pod każdym względem był to dla nich dramatyczny czas. A trzeba wziąć pod uwagę, że stało się to w wieku, kiedy nie mieli 30 lat. Wyobraźmy sobie, że syn mojego brata, który się urodził kilka miesięcy przed tą tragedią, funkcjonował w domu, w którym ojciec był oskarżonym w jednym procesie karnym i 28 cywilnych, w sądzie spędził ponad 300 dni, a potem przestał liczyć, warto dodać, że z jego powodu ani jedna rozprawa nie spadła z wokandy, ale… chłopak dowiedział się o całej sytuacji wówczas, gdy miał dopiero 16 lat. To są straszne koszty. Oczywiście nie porównuję tego z rodzinami tych osób, które wtedy zginęły lub zostały ciężko poparzone. Do dzisiaj wszyscy nosimy straszne piętno tej tragedii.
Adam Hlebowicz
Wszyscy byliśmy nadal kolegami, ale cześć z nas miała wrażenie, takie poczucie, jakby oszukania nas przez staff zarządzający. Oczywiście nie byliśmy spółdzielnią, nie było wspólnego podziału majątku, ale relacje między szefami radia, a pracownikami były bardzo partnerskie. Pamiętam na przykład dyskusje na jednym z kolegiów o tym, jak chcemy zarabiać? To było pytanie do nas: czy chcecie żeby były niskie podstawy i wyższe honoraria, czy wysokie podstawy, ale mniej na rękę. To była taka otwarta dyskusja, takie uczciwe postawienie sprawy. Wtedy wszyscy jak jeden mąż, Boguś Heger w naszym imieniu to mówił, że absolutnie, chcemy niskie podstawy i jak najwięcej pieniędzy w honorariach. Mieliśmy dwadzieścia parę, trzydzieści lat i każdy z nas myślał tymi kategoriami: im więcej pieniędzy wpłynie na moje konto bezpośrednio, tym dla mnie lepiej. Byliśmy za młodzi, żeby wtedy myśleć o przyszłych emeryturach. Dzisiaj rzadko się zdarza lub wcale, żeby szefowie pytali załogę jak chcą zarabiać i na jaki zasadach. I może dlatego mieliśmy takie poczucie dużej wspólnotowości tej grupy. Myśleliśmy, no dobrze, wy jesteście szefami, my jesteśmy reporterami, wydawcami, serwisantami, ale właściwie wszyscy jedziemy na jednym wózku, wszyscy jesteśmy na ty, co też nie było takie oczywiste w tamtych czasach. A tu nagle okazuje się, że są - nazwijmy to - „równi” i „równiejsi”…
Jacek Tarnowski
Nie chcę tego oceniać, ale przyznaję, że na to wszystko nakładały się jeszcze kwestie personalne. Były osoby mniej lub bardziej dynamiczne, były osoby, które posiadały różną ekspresję, ale dla mnie to było zawsze jedno wyzwanie realizowane przez dwa zespoły działające w dwóch odrębnych z formalno-prawnego punktu widzenia firmach. Wiele osób różniło się charakterami, osoby z działu informacji, DJ-e, dział kulturalny, redakcja katolicka, sprzedawcy, księgowe, marketingowcy, performerzy i artyści, ale … z perspektywy czasu i innych doświadczeń, każdy przyzna, że właśnie ta różnorodność była podstawą naszego sukcesu.
Jacek Rusiecki
Mogę to zrozumieć, ale to była zupełnie naturalna rzecz. Agencja została utworzona zaraz na początku, jeszcze przed albo równolegle z uruchomieniem radia. Była to inicjatywa kilku osób. Wiedzieliśmy, że skoro radio jest radiem katolickim, to nigdy nie będzie należało do nas, a chcieliśmy mieć coś własnego. W wyniku jasno uzgodnionych warunków w rozmowach z księdzem Brykiem, uzyskaliśmy jasną deklarację, że on akceptuje to, że my stworzymy własną agencję reklamową i będziemy w ten sposób funkcjonować. I tyle. Nasze relacje w radiu miały w sobie pewnego rodzaju romantyczność, zresztą sam wtedy po części też w takim przekonaniu tkwiłem. Dzisiaj inaczej patrzę na rzeczywistość i nie widzę tutaj nic nadzwyczajnego czy nienaturalnego. Gdybyśmy to robili pokątnie, to byłaby inna sytuacja. Ale tu wszystko było uzgodnione i od samego początku tak miało być.
Jacek Tarnowski
Współpraca Radia i Agencji była uzgodniona z Arcybiskupem. Taka rozmowa się odbyła na samym początku tworzenia radia i jej pokłosiem stała się Agencja. Nie było mowy o tym, żeby Jacek Tarnowski, albo Jacek Rusiecki mogli mieć udziały w Radiu Archidiecezji Gdańskiej. Dodatkowo rozgłośnia była wydzielonym, ale jednak podmiotem Archidiecezji Gdańskiej, a Agencja podmiotem prawa handlowego, co dawało możliwość działalności sprzedażowej, a później okazało się zbawienne. Taki model zresztą funkcjonował w większości prywatnych rozgłośni radiowych w Polsce.
Istnienie Agencji było jawne od samego początku. Niezależnie - zespół o wielu rzeczach nie wiedział i pewnie nigdy się nie dowie, ale doskonale rozumiem, że rasowi dziennikarze wszystko chcą wiedzieć. Rola założycieli i dowodzących firmą, jest inna, to oni ponoszą całkowitą odpowiedzialność, ryzyko za powodzenie lub porażkę, za uzgodnienia podejmowane w trakcie tworzenia projektu. Może należało to bardziej zakomunikować, jednak w jakim przedsiębiorstwie pracownicy wypytują właściciela o wszelkie jego decyzje? Poza tym pamiętajmy, że czym innym jest tworzenie czegoś od kompletnego zera, ponoszenie ryzyka, rezygnacja z dotychczasowej pracy na rzecz danego projektu, a czym innym przyjście i tworzenie czegoś, ale jednak na umowę o pracę – to zupełnie inna perspektywa.